czwartek, 22 sierpnia 2013

18.08.2013 niedziela - Notatka Marty

18.08.2013 niedziela - Notatka Marty

Wczoraj uznaliśmy, że tego dnia pójdziemy do muzeum łowiectwa i jeździectwa. Więc dzisiaj wszystko mieliśmy już przygotowane.
- Idziemy już ? - spytałam rodziców.
- Za chwilę - odpowiedziała mama. Uznałam, że to chyba będzie dłuższa chwila, więc poszłam na tyły domu i położyłam się w ogrodzie.
- Marta ! - Usłyszałam wołanie rodziców.
- Już idę ! - odkrzyknęłam i szybko do nich pobiegłam.
- Choć już szybko. Gdzie masz kartę zadań ? -zapytała mnie mama, więc szybko pobiegłam po karty zadań i wsiadłam do samochodu. Po mniej więcej kwadransie byliśmy już na miejscu. Szybko zaparkowaliśmy i ruszyliśmy w miejsce, które wskazywał wielki plakat z napisem " Muzeum łowiectwa i jeździectwa ". Pewnie jesteście ciekawi, gdzie wcięło mojego brata. Pojechał na obóz piłkarski ( niezbyt mu się tam podoba, podobno strasznie nudno ). 
- Już kiedyś chyba tu byliśmy - stwierdziła mama.
- Byliśmy, ale nie tutaj - sprostował tata - To Łazienki.
Znaleźliśmy muzeum, ale okazało się, że najpierw trzeba dojść do kasy, która był trochę dalej. Właśnie tam była skrzynka i na niej kod. Znalazłam go, gdy rodzice kupowali bilety.
- Zaprowadzę państwa do powozowni - powiedziała miła pani. Poszliśmy za nią do powozowni, z którą były związane pytania. Powozownia była niezbyt dużą salą, w której stały karety, bryczki i sanie. Były też rzeczy związane z końmi. Zajęłam się rozwiązywaniem zadań, szło mi nawet łatwo, bo sama jeżdżę konno i połowę zadań rozwiązałam już w samochodzie, tylko jeszcze nie zapisałam rozwiązań. Zrobiłam to już w muzeum i później zajęłam się zadaniami, które, można zrobić tylko tam. Poszło mi bardzo szybko, bo zadania były nawet łatwe. Ale na jednym z nich utknęłam. Więc zachęciłam do pomocy rodziców, którzy wszystko oglądali lub rozmawiali z panią, która nas tu zaprowadziła. Więc oni też zaczęli się zastanawiać. Wtedy pomyślałam, że to może zająć nam więcej czasu niż założyłam na początku. Jednak z pomocą przyszła nam pani. Skończyliśmy już najtrudniejsze i resztę zrobiłam sama.
- Chcą państwo pójść jeszcze na wystawę wypchanych zwierząt ? - zapytała pani.
- Nie, to nas nie interesuje - Powiedział tata. Pożegnaliśmy się i już mieliśmy wychodzić z parku, kiedy zobaczyłam wiewiórkę. Piła wodę z kałuży. Podeszłam do niej jak najbliżej i udałam, że mam coś w ręku. Wtedy ruszyła w moją stronę i dotknęła noskiem ręki, poczym uciekła. Wtedy usiadłam i zastygłam nieruchomo jak posąg. Zaczęła się do mnie zbliżać, wyraźnie zaciekawiona, jednak nie odważyła się podejść za blisko. Poczułam się jak zaklinacz wiewiórek. Jeszcze jakiś czas się z nią pobawiliśmy i potem wróciliśmy do samochodu i pojechaliśmy do sklepu.
                                               
    

  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz